Horyzont Zdarzeń: Historia sprzed dekad, która umożliwiła moje istnienie
Każdy z nas nosi w sobie linie kodu, które zostały zapisane dawno temu – nie w DNA, ale w pamięci rodu. W tych niewidzialnych niciach losu, które łączą nas z ludźmi sprzed dekad, niemal z jakichś innych, równoległych światów. Gdy patrzę na własne życie – na swoje teksty, podróże, doświadczenia, jak i głupoty i olśnienia – wiem jedno: nic z tego nie mogłoby zaistnieć, gdyby nie tamta noc w roku 1945. Tam, w sercu Galicji Wschodniej, niedaleko Stanisławowa, dziś zwanego Iwano-Frankiwskiem, rozegrała się ta historia.
Napis na ścianie, exodus i cud przetrwania
Była noc. Cisza przedburzowa, w której ludzie spali z jednym okiem otwartym. Na froncie domu mojej babci, mającej wówczas zaledwie 7 lat, ktoś napisał wapnem słowa: „Musicie uciekać, macie 24 godziny.” Nie wiadomo, kto to zrobił. Może ukraiński sąsiad, który miał sumienie i wiedział, co nadchodzi. Może był to ktoś z tych, którzy widzieli, jak w sąsiednich wsiach płoną domy, jak mourduje się kobiety i dzieci tylko za to, że są Polakami. Ten prosty, biały napis był cudem – małym światłem pośród mroku pogrążonego w zbiorowym szaleństwie świata. Uratował życie mojej babci, moich pradziadków i…. pośrednio moje własne.
To był ich horyzont zdarzeń. Moment, w którym cały wszechświat złożył się w punkt decyzji: przetrwać albo zginąć. Zabrali niewielką część dobytku, zaprzęgli konia i ruszyli w stronę stacji.
Potem był eszelon – długi, niekończący się ciąg bydlęcych wagonów. Jechali prawie dwa miesiące, bo mosty były zerwane, tory zniszczone, a kolejarze i inne służby dopiero odbudowywali kraj, który jeszcze niedawno nie istniał. W wagonach panowały zaduch, cisza i rezygnacja. A jednak – coś w tych ludziach tliło się jeszcze. Kiedy wreszcie dotarli do Szczecina, moja babcia opowiadała, że na stacji ludzie śpiewali i tańczyli. Jakby przez chwilę uwierzyli, że zło naprawdę się skończyło. Że z ruin uda się zbudować nowy świat.
Ciąg dalszy poniżej. Polecam też:
Początek na Ziemiach Odzyskanych
Zarządcy przesiedleń skierowali ich do małej, opuszczonej wsi koło Gryfina, niedaleko Szczecina. Przez pierwszy rok byli tam zupełnie sami. Nie było sąsiadów, urzędników, lekarzy, sklepów. Nie było nawet pewności, że ziemia, na której stali, nie jest zaminowana przez Niemców, dlatego bali się zbierać plonów z tych ziem. Nie dojadali. Czasem jedli zupy z trawy i pokrzyw. Zimą dogrzewali się tym, co udało się zebrać z ruin. Mój pradziadek, wycieńczony głodem i chorobą nerek, zmarł wkrótce w wieku 27 lat. Była to ofiara nie z frontu wojennego, ale z powojennego – z tej fazy, gdy ludzie walczyli już nie z Niemcami, lecz z codziennością, wegetując na ruinach świata, który był tak obcy i wrogi.
Dopiero po roku przyszła pomoc od powstającej ze zmarłych Polski Ludowej i z międzynarodowego programu UNRA. A jednak babcia przeżyła. Kiedy miała 15 lat, wyjechała do Szczecina, szukać nauki i pracy. Tam poznała swojego przyszłego męża, mojego dziadka. To dzięki niej, tej cichej kobiecie z Kresów, mogłem się urodzić. Babcia przeżyła długie, na ogół dobre życie – odeszła dopiero w 2024 roku, za horyzont zdarzeń, do świata, którego już nie widzimy, ale prawdę o nim poznamy kiedyś my wszyscy, bez wyjątku.

Wielkie przesunięcie świata, exodus po ruinach
W latach 1944–1946 takich historii jak ta były miliony. Z dawnych Kresów Wschodnich – z Wołynia, Polesia, Wileńszczyzny i Galicji Wschodniej – przesiedlono około 1,6 miliona Polaków. Wielka wędrówka ludów, której nie widziano na świecie już setki lat, zorganizowana pod dyktando konferencji w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, gdzie Stalin, Roosevelt i Churchill układali granice świata jak pionki na szachownicy.
Polska straciła wschodnie ziemie, a w zamian dostała tzw. Ziemie Odzyskane – Śląsk, Pomorze, Ziemia Lubuska, Gdańsk, Mazury. Formalnie była to „dobrowolna repatriacja”. W rzeczywistości – wielki przymus, maskowany bełkotem propagandy i biurokracji. Miliony ludzi opuszczały swoje wioski, groby przodków, sady, kościoły, cerkwie, szkoły – wszystko, co stanowiło o ich tożsamości.
To był koniec starej Polski. Z kraju wielonarodowego, mozaikowego, zróżnicowanego jak sen szaleńca, uczyniono monolit – Polskę etnicznie jednolitą, podporządkowaną nowemu porządkowi świata. Wielka i okrutna historia, której tryby mielą wszystko, co ludzkie. Teraz, ponad 80 lat od tamtych wydarzeń, światowe potęgi (nie tylko Chiny, Rosja – ale też delegatury Mossadu, Big Tech-u, Deep State), chcą zmiany zasad gry. Chcą wprowadzić kolejny nowy porządek świata, już na innych zasadach. To dlatego trwają te straszne rzeczy na Ukrainie, w Strefie Gazy i innych miejscach, które momentami przekroczyły nawet koszmar II Wojny Światowej. Giną setki tysięcy ludzi, a nawet więcej. Ale dla niewzruszonego jak skała losu nie ma to znaczenia. To tylko synchronizacja systemu.
Ciąg dalszy poniżej. Polecam też:
Pamięć, czyli akt buntu. Nie uciekniesz od prawdy o świecie / systemie
Dla mnie, człowieka XXI wieku, te historie nie są tylko wspomnieniem. One są energią rodu, która płynie w żyłach i przez mózg, umożliwiając powstawanie wspomnień i myśli. Kiedy piszę, kiedy analizuję świat, kiedy próbuję dotknąć granicy między iluzją a prawdą – czuję się związany z głosem przodków, a najbardziej z tym, czego nie mogli powiedzieć. Bo każdy z nas jest nie tylko swoim imieniem, nazwiskiem i ciałem. Jesteśmy widmowymi projekcjami dawnych lęków i nadziei, które przez pokolenia próbują się wyrazić w świecie materialnym. Snów o wielkości, jak i lęków przed upadkiem. Moja babcia była jednym z tych, którzy przekroczyli własny horyzont zdarzeń – i dzięki temu ja mogłem przekroczyć swój.
Kiedy moja babuszka odeszła w 2024 roku, czułem, że domknęła się pewna epoka. Epoka ludzi, którzy pamiętali jeszcze smak prawdziwego głodu, strach przed wojną, zapach dymu ze spalonych wsi. Ale też epoka siły – tej, która nie krzyczy, tylko trwa.
To dzięki nim istniejemy. Dzięki tym, którzy jechali bydlęcym wagonem przez ruiny zapadniętego w nicość wojny świata, wierząc, że za horyzontem może być nowy świt. I może właśnie dlatego piszę. Bo wiem, że każde słowo jest jak ten dawny napis wapnem na ścianie, na przykład taki: „Uciekaj. Ratuj się. Przetrwaj.” To był znak dla nich wtedy. Dziś to znak dla nas – byśmy nie uciekali od prawdy o sobie, o historii, o tym systemie, który mamy obecnie na świecie, i o tym, że życie, choć kruche, jest zawsze święte.
Zachęcam do aktywnego działania!
P.S. Przeczytaj, ważne! To, co tworzę jako Jarek Kefir, nie bierze się z powietrza – to wynik lat walki, bólu, przebudzenia i nieustannego stawania naprzeciw systemowi, który chce Cię śpiącego, zrezygnowanego i posłusznego. Jeśli czujesz, że to, co piszę, budzi w Tobie ogień, gniew i świadomość, to nie pozwól, by ten ogień zgasł. Wpłać darowiznę – tyle, ile możesz – i pokaż, że wciąż są ludzie, którzy nie klęczą przed kłamstwem i hipokryzją. Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o siłę przekazu, o wolność, o iskrę, która rozpala rewolucję w umysłach. Jeśli chcesz to zrobić, to patrz poniżej:
1️⃣ Nr konta: 84 1160 2202 0000 0006 1935 5350
Dla: Jarosław Kasperski, tytułem: darowizna
BIC/SWIFT: BIGBPLPWXXX
IBAN: PL84116022020000000619355350
2️⃣ Blik na nr telefonu: 886 489 463
3️⃣ Przez BuyCoffe: [Kliknij tu]
4️⃣ Przez PayPal: [Kliknij tu]



Dodaj odpowiedź do Info Anuluj pisanie odpowiedzi